Islandia – przygotuj się dobrze


Wymarzona wyprawa

Islandia to wyspa, którą każdy chce odwiedzić. Na pewno każdy fotograf krajobrazu. Nie będzie więc zaskoczeniem, że chciałem i ja. Wraz z ekipą czterech pasjonatów udało nam się zrealizować to marzenie.

Wyjazd zaplanowaliśmy pół roku wcześniej. I wierzcie mi – planowanie z takim wyprzedzeniem to minimum w przypadku tego kraju. Pod uwagę należy wziąć porę roku, miejsca do których chce się dotrzeć, a co za tym idzie noclegi. I oczywiście samochód. Nie polecam osobowego – zjazd z głównej drogi na Islandii samochodem osobowym – to proszenie się o kłopoty. Ciężki wóz z napędem 4×4 jest nieodzowny.

Naszą wyprawę zaplanowaliśmy na 10 dni. Większość ludzi jadąc tam po raz pierwszy decyduje się na objazd wyspy dookoła. Po długich analizach uznaliśmy, że skupimy się na południowej części Islandii – zależało nam na dobrych kadrach i w miarę dogłębnej eksploracji miejsc, które chcieliśmy zobaczyć. Grafik i tak był napięty, więc jechanie dookoła skończyłoby się spędzeniem większości czasu na podróżowaniu samochodem, a nie na robieniu zdjęć. A tego chcieliśmy uniknąć za wszelką cenę.

Wiatr

Mimo, że zdawaliśmy sobie sprawę, że Islandia słynie z wietrznej pogody, to co zastaliśmy po wylądowaniu w Keflaviku, po prostu nas przeraziło. Już na lotnisku wypożyczyliśmy naszą Toyotę Hilux 4×4 z ciężkimi oponami terenowymi z kolcami i ruszyliśmy w dwustu kilometrową drogę do naszego pierwszego postoju w Vik. Brzmi to lekko, łatwo i przyjemnie, ale wyobraźcie sobie sztorm na lądzie – takie mieliśmy odczucia podczas jazdy. Osobiście nigdy wcześniej nie jechałem w takich warunkach. Wiał wicher, padał śnieg tak gęsty, że w światłach reflektorów sprawiał wrażenie, że wchodzimy w nadprzestrzeń kosmiczną, jak Han Solo w Gwiezdnych Wojnach. Samochód zachowywał się jak czołg, a mimo to gwałtowne boczne podmuchy wiatru spychały nas z drogi o metr raz w lewo raz w prawo. Niebezpieczna jazda. I warunki uniemożliwiające jakąkolwiek fotografię. Nastrój nam siadł i jechaliśmy w ponurym milczeniu… Ciekawostką jest, że podczas wypożyczenia auta na Islandii ubezpieczenie nie pokrywa uszkodzeń takich, jak wyrwane drzwi w samochodzie – teraz już wiem dlaczego. Po przyjeździe do Vik, musieliśmy wysiadać przytrzymując drzwi obiema rękami. Po rozpakowaniu wszyscy padliśmy ze zmęczenia.

Turyści

Wyobraźcie sobie kraj w którym żyje tylko 300 tys. ludzi z czego 70% zamieszkuje stolicę. Kraj nie ma właściwie żadnej infrastruktury turystycznej (co akurat jest dla mnie plusem). Dostęp do internetu jest dosyć ograniczony. I ceny – za hostel w standardzie porównywalnym z naszymi schroniskami z lat 80-tych trzeba zapłacić, jak za dzisiejszy 5-cio gwiazdkowy hotel. Tak, to Islandia. A teraz wyobraźcie sobie, że wiele z atrakcji turystycznych znajduje się w okolicach głównej (i właściwie) jedynej drogi na wyspie. Czym to owocuje? Autokarami wypluwającymi co 5 minut turystów pędzących obejrzeć wodospad, gejzer lub za przeproszeniem konia. O każdej porze dnia i nocy. Liczyłem na spokój, ciszę i możliwość skupienia się nad kadrem. Musiałem się jednak zmierzyć z walką z ludźmi bez przerwy wchodzącymi w kadr lub wpadających na statyw, bo do selfie trzeba się nieco cofnąć… I tak było już do końca wyjazdu. Nie można liczyć na spokój i wyciszenie. Turyści wyskakują z każdej dziury. Oczywiście sami byliśmy turystami i biję się w piersi – również wchodziłem ludziom w kadr. Ale niektóre sytuacje były absurdalne. W pewnym momencie zaczęliśmy już robić eksperymenty. Zatrzymywaliśmy się po środku niczego, wyjmowaliśmy aparaty i już po pięciu minutach parkowały obok nas samochody, wylewali się ludzie pytając czemu stanęliśmy i co tu można zobaczyć. Naprawdę!

Żywioł

Wszyscy, którzy choć trochę interesują się Islandią wiedzą, że to wyspa lodu i ognia. Taki wyświechtany frazes. Ale jest w nim wiele prawdy. Aktywne wulkany, lodowce, wielkie lodowe kry.

Jest jednak jeszcze jeden żywioł, o którym mało się mówi – to ocean i jego fale. Te ostatecznie złamały naszego ducha i udowodniły, że przygotowanie do wyprawy w domowym zaciszu a praktyka, to dwie różne sprawy. Wierzyliśmy, że jesteśmy perfekcyjnie przygotowani na trudne warunki. W zasadzie nadal tak twierdzę. Nie ustrzegło to nas jednak przed stratą sprzętu – 3 aparaty wraz z obiektywami – nowy Nikon D810, nowy Olympus OMD E-M1 Mark II i Fuji XT-1 zostały zalane słoną wodą oceaniczną. Można powiedzieć, że to nieuwaga. Ale wierzcie mi, każdy strzegł sprzętu jak oka w głowie, a mimo to zdarzyła się taka historia. Może pogoń za niecodziennym kadrem posunęliśmy za daleko? Niepotrzebnie ryzykowaliśmy? Lekcja niewątpliwie pouczająca i finansowo dotkliwa.

A może by tak jeszcze raz???

Na koniec zapytacie może, czy po takim opisie jestem zadowolony z wyjazdu. Jak cholera 😉 Zobaczenie tego księżycowego i różnorodnego zakątka świata warte jest podjęcia wszelkich trudów. Zmęczenie, niewyspanie, nerwy – to już wszystko za nami. Teraz trzeba przebrać 3000 zdjęć i wybrać może dziesięć tych, które naprawdę warto pokazać. Musicie więc uzbroić się w cierpliwość 🙂

Jeżeli planujecie wyjazd na Islandię – weźcie pod uwagę rzeczy, o których pisałem wyżej. Być może ustrzeżecie się niechcianych przygód. Ja wyciągnąłem wniosek następujący – następny raz to wyjazd na minimum 2–3 tygodnie w miesiącach maj-wrzesień i wjazd do interioru wyspy.

Gdyby ktoś z Was miałby ochotę na więcej szczegółów – pytajcie, na pewno odpowiem.

Autorami zdjęć użytych w artykule są: Asia Myszkowska, Mateusz Górny, Jim Stevenson i Rafał Nebelski
Komentarze

Następny wpis

Najnowsze wpisy