Svalbard? Ale gdzie to jest?!


UWAGA! Oryginalna zawartość wpisu ukazała się po raz pierwszy w miesięczniku iMagazine.pl (wydanie 10/2017 (82)). Począwszy od tego numeru mam tam stałą rubrykę, więc co miesiąc będziecie mogli przeczytać nowy artykuł. Poniższy tekst jest rozszerzoną wersją oryginału. Miłej lektury 🙂

Na początek

Zwykle po powrocie z dalekiej wyprawy dostaję mnóstwo pytań. Wszystkie jednak sprowadzają się do trzech zagadnień:

  • organizacji
  • kosztów
  • oraz twierdzeń w rodzaju: „Stary! Ale czad! Też bym tak kiedyś chciał!”

Parę lat temu, również byłem na etapie oglądania świetnych cudzych zdjęć, z cudzych egzotycznych podróży. Przyglądania się innym i – nie oszukujmy się – lekkiej zazdrości, że oni mogą, a ja nie. Zresztą wydawało mi się, że nie mam w sobie podróżniczego genu. A poza wszystkim – wiadomo – kredyt, dziecko, rodzina, praca. Brakowało czasu, sił, ochoty i środków na więcej. Aż do pewnego zdarzenia, które wszystko zmieniło. Teraz nie wyobrażam sobie planowania roku bez wplecenia w grafik przynajmniej dwóch dalekich wypraw.

Na przykładzie ostatniego mojego fotograficznego pleneru, postaram się opisać, jak wygląda proces planowania i realizacji takiego wyjazdu. Ale zanim zacznę, pewna uwaga. Jeżeli żyjesz w związku – szanuj swoją drugą połowę (niezależnie od płci)! To połówce zostawiasz na głowie wszelkie sprawy rodzinne i organizacyjne. Bądź wdzięczny, że Cię wypuszcza w nie zawsze bezpieczny świat. Zrewanżuj się tym samym lub tym na co ma ochotę. Myślisz, że to truizm? Zapewniam, że nie. To dobra rada. W ferworze przygotowań naprawdę można o wielu rzeczach zapomnieć.

No dobrze, to nie poradnik psychologiczny. Zacznijmy od:

Organizacji wyprawy

Spitsbergen jest największą wyspą Norwegii, położoną w archipelagu Svalbard, na Morzu Arktycznym. Jest to ląd położony najdalej na północ, bo tylko ok. 1000 km od Bieguna Północnego. Najbliższa osada ludzka, leży na kontynentalnej Norwegii (Tromsø) oddalona od stolicy Svalbardu o 1200 km w linii prostej! Ponad 60% powierzchni archipelagu zajmują lodowce i jest to siedziba niedźwiedzia polarnego. Jego populacja jest większa niż ludzi żyjących na wyspie. Dla fotografa specjalizującego się w krajobrazie – prawdziwy raj na ziemi (dla mnie tych rajów zaczyna być już sporo ;)).

Widok na Longyearbyen

Tyle mniej więcej wiedziałem przed wyprawą. Wiedziałem jeszcze, że chcę tam być i zobaczyć te rejony. Więc jak to się robi? W moim przypadku, ale sądzę, że każdego innego również, kluczem jest planowanie z wyprzedzeniem. Przynajmniej półrocznym, a najlepiej dłuższym. Dlaczego? Powodów jest sporo. Przede wszystkim ceny dotarcia do miejsca docelowego i noclegów są znacznie niższe niż na kilka dni przed wyjazdem. Różnice sięgają 50%. Dłuższy okres planowania pozwala również poczytać i poznać miejsce do którego się zmierza. Ustawienie sobie relacji w pracy zawodowej i rodzinnej też nie jest bez znaczenia. Wreszcie tak długi okres przygotowań pozwala na nawiązanie kontaktu z ludźmi, którzy żyją w kraju do którego zmierzamy. A to bardzo ważne. Nie należy się bać takiego kontaktu. Pomoc mieszkańca rejonu pozwala na zorientowanie się co w danym terminie warto zobaczyć, jak realnie zmienia się przyroda na miejscu, itp. Fajnie jest też posłuchać prawdziwych (lub trochę mniej) historii z miejsc do których chce się dotrzeć. Nigdy jak dotąd nie zdarzyło mi się, żeby osoba, którą prosiłem o tego typu pomoc odmówiła. Warto próbować! Zapytacie jak? Pewnie jest na to tysiąc sposobów. W moim przypadku doskonale się sprawdza konto na Instagramie, ewentualnie grupy facebookowe, zrzeszające lokalne społeczności. Pozostaje jeszcze kwestia czy chcecie jechać samodzielnie czy z jakąś ekipą. Moje doświadczenie wyraźnie mówi – im mniej tym lepiej. Najchętniej jeździłbym sam (przypominam – nie jadę na imprezę/wakacje – moim celem są zdjęcia), ale względy bezpieczeństwa i udział w kosztach przeważają. Szczególnie na Svalbardzie, gdzie nie ma wyznaczonych szlaków, jest 40 km dróg (w tym tylko ze dwadzieścia to coś w rodzaju asfaltu), pogoda jest bardzo zmienna i nieprzewidywalna, a przede wszystkim istnieje ryzyko spotkania z niedźwiedziem polarnym, a to zawsze jest niebezpieczne. To w końcu największy drapieżnik lądowy świata. Owszem, po Svalbardzie poruszamy się z ostrą bronią oraz pistoletem sygnałowym, ale po kilkunastu kilometrach marszu po lodowcu, z 30 kg plecakiem, naprawdę trudno skupić się na ciągłym wypatrywaniu niebezpieczeństwa. Towarzystwo w takim przypadku jest nieodzowne. Choć i tu warto przemyśleć kogo zapraszamy do podróży. Nie będę się rozpisywał, ale kondycja fizyczna członków ekspedycji i przede wszystkim zaufanie do nich to podstawa udanej wyprawy. Tym razem wybrałem dobrze – mam nadzieję Jacek, że uważasz podobnie i pojedziemy gdzieś jeszcze razem 😉 Poza tym w przypadku Svalbardu, wspomniana broń też ma znaczenie. Nie można jej wypożyczyć, ot tak sobie. Trzeba mieć zezwolenie od gubernatora zwanego tam Sysselmanem. Zresztą o broni popełnię oddzielny wpis, bo temat jest ciekawy.

Migration
Lodowiec Nordenskiöld

Koszty

Oczywiście, kwestie co jest tanie, a co drogie to sprawa indywidualna. Ale obiektywnie, wiedza, czy piwo kosztuje 2 złote czy 50 złotych, pozwala wyrobić sobie opinię o cenach panujących w miejscu do którego zmierzamy. Niestety Spitsbergen to wyspa, gdzie cena piwa zbliża się do tej drugiej wartości. Tanio nie jest. Przeciętny obiad oscyluje w okolicach 200 pln. Dzienny koszt wyżywienia, stołując się na mieście, to minimum 600 złotych na osobę. Oczywiście nikt tak nie robi (wliczając w to Norwegów). Najsensowniejszym pomysłem jest nocleg ze śniadaniem w jednym z hosteli w stolicy Svalbardu Longyearbyen (około 1700 pln za 7 dni). Na marginesie, stolica to kilkadziesiąt zabudowań na krzyż. Można zrezygnować ze śniadania, ale cena nie obniża się znacznie, a śniadania są smaczne i w formie szwedzkiego stołu, co gwarantem, że się najemy 😉 Kapitalnym rozwiązaniem na tego typu wyprawach są liofilizaty – to jedzenie bez konserwantów, łatwe w przygotowaniu i naprawdę smaczne i pożywne. Koszty noclegu można jeszcze zbić nocując na polu namiotowym w okolicach lotniska, albo znacznie je powiększyć korzystając z usług hotelu Radisson Blu 🙂 Przy czym nawet tu nie należy liczyć na nadzwyczajne luksusy. Być może jesteście ambitniejszymi podróżnikami i chcecie się wybrać na trek po wyspie. Wtedy broń, przewodnik, namiot, śpiwór, kuchenka i rozeznanie w terenie są nieodzowne. Ale na pierwszy raz może nie przesadzajcie 🙂

Wspomnę jeszcze o kosztach związanych z dotarciem na wyspę. Z Polski najlepiej lecieć przez Oslo i dalej do Longyearbyen. Bilet w obie strony z odpowiednim wyprzedzeniem można kupić w cenie ok. 1600 pln. Loty realizuje linia Norwegian.

Ostatnio Wizz Air ogłosił również, że będzie latał tanio na linii Gdańsk–Tromsø. A stamtąd na Spitsbergen już blisko 😉

Na koniec, wspomnę, że sky is the limit. Oznacza to tylko tyle, że w zależności od zasobności portfela można wykupić sobie przeróżne atrakcje – od jazdy psim zaprzęgiem, rejs statkiem do Barentsburga albo Piramidy – opuszczonego poradzieckiego miasta zwanego Czarnobylem Arktyki, przez lot helikopterem na Biegun Północny. Podpowiem, że kontakty nawiązane wcześniej, owocują możliwością dotarcia w bardzo ciekawe miejsca, na ogół niedostępne dla „zwykłych” turystów, bezkosztowo lub niemalże bezkosztowo.

Arktyka to wspaniałe miejsce. Jedno z ostatnich prawie nietkniętych przez człowieka. Mam nadzieję, że Spitsbergen uniknie losu Islandii, którą zadeptują rzesze turystów. Jego stosunkowo trudna dostępność, to wciąż przeszkoda dla wielu, którzy wolą słoneczne plaże. Docierając w te rejony szanujmy tą niesamowitą przyrodę i ciszę. Zachowajmy je nienaruszone.

Poradzieckie miasto Piramida
Komentarze

Poprzedni wpis
Następny wpis

Najnowsze wpisy