Kurs lawinowy
Pędzę właśnie w kierunku Doliny Pięciu Stawów, gdzie 5+ Szkoła Górska organizuje kurs lawinowy. Tak, tak! Trzeba się dokształcać na każdym kroku i na wielu polach! Fotografia rozwija! Na kurs idę nie tylko w celach edukacyjnych, również w celach towarzyskich. Kurs prowadzą kapitalni instruktorzy, pomijam fakt, że jednego z nich znam, wspomnianego już kiedyś Marcina Józefowicza, kierownika szkolenia w TOPR. I właśnie do niego pędzę. Mam nadzieję, że dam radę. Jest początek marca, zima w pełni i tradycyjnie idę sam, jak to zwykle ja. Gorzej, że mam nowe buty, które niby próbowałem rozchodzić przed wyjazdem, ale już czuję, że nie będzie najlepiej. No cóż, muszę dać radę, bo przede mną trzy dni szkolenia!
No ale ja nie o tym w zasadzie!
Postanowiłem moje wpisy blogowe nagrywać na dyktafon i później transponować nagrania na tekst. To ułatwia mi pracę, ponieważ nie tracę czasu na ślęczenie nad czystą kartką od zera. W ten sposób mogę przygotowywać tematy przemieszczając się czy to pieszo, czy na przykład samochodem. Wygodne. Korzystam z rekordera Olympusa o wdzięcznej nazwie LS-P2 oraz mikrofonu krawatowego Rode. Jak na moje potrzeby, świetne rozwiązanie. Sprzęt malutki, dźwięk, bardzo dobry, czysty. Nawet przy dużym wietrze. Używałem go już w lutym na Lofotach (tak, wiem, zdjęcia z tego pleneru wciąż czekają na oficjalną publikację na stronie) i okazał się lepszym rozwiązaniem niż np. mikrofon kierunkowy, który owszem jest wygodny, ale tylko w momencie, gdy mówi się do niego na wprost. Odwrócenie głowy czy oddalenie się, powoduje pewne perturbacje dźwiękowe, co oczywiście wpływa negatywnie na jakość nagrania. Wymusza też pewną dyscyplinę używania – a mój tandem, rekorder Olympus + mikrofon krawatowy nie! Swoboda i uwolnienie się od technikaliów to podstawa!
No ale ja nie o tym w zasadzie!
Czy ty w ogóle fotografujesz w Polsce?
Jak mantra wraca do mnie pytanie – Czy ty w ogóle fotografujesz w Polsce? Albo nawet dobitniej – dlaczego fotografujesz za granicą? Przecież w Polsce jest tyle fantastycznych tematów?
No jest! Jest kupa fantastycznych tematów w Polsce. Trudno się z tym nie zgodzić. Jest też wielu fantastycznych fotografów, którzy polskie krajobrazy uwieczniają w sposób fantastyczny. I od razu zaznaczę, żeby była jasność. Bardzo lubię fotografować w naszym kraju! I robię to od czasu do czasu, czego dowodem jest np. zdjęcie o wdzięcznym tytule „T”, które wykonałem nad Bałtykiem w okolicach Jarosławca. I które zdobyło szereg wyróżnień.
Więc fotografuję w Polsce.
Ale rzeczywiście, największą frajdę sprawia mi fotografowanie klimatów Europy Północnej, terenów za Kołem Polarnym. Dlaczego zapytacie? Był to przypadek. Otóż dnia pewnego, roku pamiętnego, nie pamiętam którego, pojechałem na warsztaty z Pawłem Klareckim z Pokochaj Fotografię. Były to warsztaty pasjonackie dla fotografów aspirujących i fotografów z dużym i mniejszym stażem. Pojechałem właśnie na Lofoty. Postanowiłem zrobić sobie prezent na 40 urodziny (życie zaczyna się po czterdziestce, moi mili, młodsi czytelnicy!) i rozważałem różne kierunki, również kierunki cieplejsze. Ale jakoś tak zupełnie przypadkiem napatoczyły się Lofoty i Norwegia. I pojechałem. I wpadłem. Jak śliwka w kompot! Po prostu to co tam się dzieje na niebie, jak wyglądają wschody i zachody słońca! Ile one trwają! Jakie kolory potrafi przybrać krajobraz i natura. To wszystko jest tak spektakularne, że trudno się oprzeć tym widokom. I mówię to z ciężkim sercem, bo to przecież obce kraje. Ale cóż – tak po prostu jest!
U nas, żeby pojechać w plener i zrobić coś naprawdę spektakularnego, trzeba specjalnie jechać, planować, przygotować się. Oczywiście na północ też trzeba jechać, nawet dalej niż po kraju, trzeba również planować. Ale niezależnie od pogody, nawet w momencie kiedy leje deszcz i nic nie widać, widać na tyle dużo, że te krajobrazy po prostu zapierają dech w piersiach. To taki komunał, ale wierzcie mi, naprawdę tak to wygląda. Więc podsumowując zacytuję jednego z moich kolegów fotografów:
Trzeba najpierw zapłacić frycowe
Frycowe, aby nauczyć się, jak radzić sobie z organizacją tego typu wypraw, ile one faktycznie mogą kosztować. Jak znaleźć i wynająć kwaterę, z pomocą jakiej platformy tego dokonać: Booking, Airbnb, czy jeszcze jakoś inaczej. Na przykład, tak jak pisałem czy mówiłem przy innej okazji – warto poznawać ludzi na miejscu, ponieważ koszty pobytu gwałtownie maleją z różnych, chyba oczywistych względów. I taki był właśnie mój pierwszy wyjazd. Tamte Lofoty były przysłowiowym kamyczkiem, który spowodował lawinę zdarzeń i po prostu pokochałem Północ. Wiedziałem, że chcę tam jeździć, chłonąć tamtejszą atmosferę, chcę fotografować, zdobywać bezkrwawe trofea w postaci coraz lepszych zdjęć. Mam nadzieję, że udaje mi się to zrobić. I taki jest właśnie powód, a w zasadzie odpowiedź na pytanie dlaczego nie fotografuję krajobrazów w Polsce.
Jest jeszcze jeden powód
Nie jestem fotografem zawodowym. Zdziwieni? Chodzi o konkursy, o podział kategorii na międzynarodowych konkursach fotograficznych. Zawodowi fotografowie, co najmniej 50% przychodu powinni osiągać ze zdjęć. Amatorzy to reszta. Więc jestem amatorem. No dobrze, nie zawsze. Czasami startuję w kategorii profesjonalnej. Ale na co dzień normalnie codziennie chodzę do pracy. Owszem do własnej firmy, ale nie oznacza to, że we własnej firmie można nie pracować. Niestety trzeba to robić. Szczególnie kiedy ma się taką pasję i chce się wyjeżdżać i przygotowywać podobne wyprawy! Udało mi się w międzyczasie zorganizować kilka wyjazdów fotograficznych, nabrać nowych doświadczeń, w tym organizacyjnych. To po prostu fajna przygoda. To nie tylko fotografia, to jest cała ta otoczka, zdobywanie terenu, znajdowanie nowych nie obfotografowanych do bólu miejsc. Przy czym nie oznacza to, że zdjęć w miejscach nieco bardziej oczywistych nie robię. Skoro jestem w miejscu rozpoznawalnym dla przeciętnego człowieka, niekoniecznie związanego z fotografią, to nie waham się aby wykonać tzw. portfolio piece. Gdy ludzie widzą w portfolio zdjęcie wykonane w rozpoznawalnej miejscówce i kojarzą je, od razu na innej półce klasyfikują fotografa. Nie sposób w tym miejscu nie sparafrazować cytatu z filmu Marka Piwowskiego „Rejs”:
Jakże może mi się podobać coś, co pierwszy raz widzę?
Smutna prawda i zdaję sobie sprawę, że może trąci domorosłą psychologią. Ale tak uważam. Jednak nawet w tych miejscach oczywistych, można znaleźć coś spektakularnego, wymyślić nowy kadr. Wejść odważnie z plecakiem w teren, znaleźć miejsca, które np. zimą są trudno dostępne i wciąż czekają na śmiałków. Takie podejście zabiera masę czasu i poświęceń. Wydaje się jednak, że warto! Dowód poniżej:
Ostatni mój wyjazd taki właśnie był. Co to oznacza? Oznacza stosunkowo niewiele zdjęć! Bo realnie, z całego wyjazdu, ujęć, które będę mógł bez wstydu opublikować, będzie może z dziesięć. Na marginesie dodam, że w ogóle nie robię dużo zdjęć. Słyszę opowieści, że ludzie są w stanie przywieźć z wyjazdu tysiące kadrów. Ja nawet nie dobijam do pięciuset! Po prostu nie widzę takiej potrzeby. Po co marnować prąd w baterii i wypalać matrycę? Dla mnie przemyślany kadr to podstawa, skupienie na jednym dobrym ujęciu, wycyzelowanie go do granic własnych możliwości czy umiejętności technicznych, edycyjnych. Dopiero czymś takim mogę się pochwalić. To lubię i tak pracuję.
I z tą konkluzją Was zostawię. Jak zwykle chętnie poznam Wasze zdanie na temat poruszonych tutaj zagadnień. A na razie sunę dalej do Doliny Pięciu Stawów. Z kursu lawinowego z pewnością zamieszczę tutaj relację.
Postscriptum
I jeszcze małe ogłoszenie. Wraz z Marcinem Pietraszko ze znanego i lubianego kanału PolandInTheLens organizujemy wspólnie warsztaty fotograficzne na Morawach w Czechach.
Moraw chyba nie trzeba szczególnie przedstawiać. Piękne, pofałdowane pola, toskańskie pejzaże na wyciągnięcie ręki. Oczywiście jest to obszar dosyć mocno obfotografowywany, nie jest to północ i nie jest to Polska! Ale uważam, że warto mieć w portfolio kadry z tamtych terenów. Kiedy byłem tam po raz pierwszy uznałem, że jest to na tyle atrakcyjna lokalizacja, że postanowiłem odwiedzić Morawy również wiosną. Rozmawialiśmy o tym z Marcinem planując wspólny wyjazd. Ale jak to zwykle bywa przy rozmowie z osobą o szerokich horyzontach – postanowiliśmy zrobić coś więcej i tak narodził się pomysł na warsztaty.
Warsztaty to nie tylko plener fotograficzny, to również opowieść o tym jak podejść do tematu fotografii pejzażowej. Jak podejść do obróbki zdobytego materiału cyfrowego. Jak wywołać cyfrowe zdjęcia, jak nie zwariować od nadmiaru suwaczków w programach typu CaptureOne, Lightroom czy Photoshop. Jak (i z jakich) pluginów korzystać. I wreszcie jeżeli chcecie poznać mój i Marcina workflow, a oba się różnią – zapraszam na kwietniowe warsztaty. Link do szczegółów znajdziecie TU
Mam nadzieję, że będziemy mogli zobaczyć się na żywo i pogadać o tematach fotograficznych, okołofotograficznych i tych wcale z fotografią niezwiązanych. Do zobaczenia!