Supermoon. Jaka piękna katastrofa.


Zdjęć nie będzie. Ale…

Właśnie spojrzałem na datę ostatniej publikacji na blogu. Cóż, trochę wstyd. Przyznaję – nie jest to blog prowadzony nazbyt systematycznie. Dzisiaj przydarzyła mi się jednak taka rzecz, że muszę się nią z Wami podzielić. Nic strasznego. Dla żądnych sensacji – emocji nie będzie. No może odrobinę. Będzie za to wesoło. Ja się popłakałem ze śmiechu. Ale trochę i ze złości. Jest to blog fotograficzny i wypada, żeby artykuły w nim zamieszczane były ilustrowane zdjęciami. Tym razem jednak zdjęcie będzie tylko jedno. I to marne. Z komórki. Wybaczcie!

Superksiężyc

Otóż mamy 28 kwietnia 2021 roku. Za nami tzw. superksiężyc lub jak kto woli, z angielska, supermoon. Dlaczego taka super nazwa? Jakoś przyjęło się w świecie astrofotograficznym, nadawać przedziwne nazwy niecodziennym zjawiskom widocznym na nocnym niebie. Bawi mnie to troszkę, ale w sumie łatwiej użyć skrótu myślowego – superksiężyc. Mozolne jest tłumaczenie, że oto mamy do czynienia z niezwykłą pełnią, gdzie Księżyc jest większy i jaśniejszy niż zwykle, ponieważ krążąc po swojej eliptycznej orbicie osiągnął punkt najbliższy Ziemi, czyli perygeum, i znajduje się od niej jedynie ok. 360000 km. Uff. Napisałem to!

Czyli wczoraj mieliśmy superksiężyc. Wiedziałem o tym od dawna. Przygotowywałem się i planowałem kilka różnych punktów, z których chciałem „złapać” to zjawisko. W ruch poszły aplikacje typu Photopills czy Planit Pro. Obie doskonałe do planowania takich przedsięwzięć. Ogólnie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Co więcej, pogoda dopisała. Mieliśmy bezchmurne niebo. Co w naszych warunkach należy rozpatrywać przecież w kategoriach cudu raczej. Pobudka o 3 rano, szybka kawa, wczesne śniadanie, plecak fotograficzny na ramię, statyw w dłoń i w drogę.

Mamy do czynienia z niezwykłą pełnią, gdzie Księżyc jest większy i jaśniejszy niż zwykle.

Emocje

Jadę. Widzę go. Jest wielki i jasny, sunie po niebie dokładnie w punkt, który sobie zaplanowałem. Ekstra! Wyłażę z samochodu. Jeszcze ok. 20-25 minut pieszo. Dochodzę do upatrzonej miejscówki. O rany! Wszystko się składa, będzie i wspaniałe zdjęcie i wspaniały timelapse. Emocje, emocje! Rozkładam statyw, otwieram plecak… eeee… co jest?!

I w tym momencie popłakałem się ze śmiechu.

Co pomyśleliście? Zapomniał wężyka spustowego, nie wziął karty, a może nie zabrał głowicy do statywu? Nic z tych rzeczy. Pan Rafał nie zabrał ze sobą A P A R A T U. Tak to jest, jak ma się dwa plecaki fotograficzne, stojące obok siebie. Nawiasem mówiąc, w kwestii plecaków, odsyłam do artykułu na blogu, gdzie oba opisałem szczegółowo. Gdy mają w środku aparat – robią robotę 😉

Zdarza się

I teraz muszę się Wam do czegoś przyznać. W ogóle nie żałuję tej niezrealizowanej szansy. Nauka płynie dla mnie ogromna. Usiadłem i przy śpiewie ptaków, kontemplowałem, wcale nie taką powolną, podróż naszego satelity po niebie. I zrobiłem mu nawet zdjęcie. Telefonem!

Nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć jakiegokolwiek sprzętu na sesję plenerową. No dobrze, raz nie wziąłem holdera do filtrów ND. Za to zawsze z politowaniem spoglądałem na delikwentów, którzy czegoś istotnego nie zabrali. Nie mogłem pojąć, jak to możliwe. Teraz już wiem i wszystkich zapominalskich oficjalnie i ze skruchą przepraszam!

Następny supermoon niedługo, bo 26 maja. Ja już planuję. A Ty?

Komentarze


Najnowsze wpisy